W dniach 19-21.09 odbyły się Łódki Wrześniowe organizowane rokrocznie przez 47 ŁWDH.
Każdy z tych powtarzających się co roku wyjazdów jest na swój sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. Wyprawa w 2014 zostanie jednak w pamięci wszystkich na bardzo długo, ponieważ to w tym czasie drużyna zyskała nowego drużynowego – Kacpra Rembowskiego.
Mówi się, że drużynowym wędrowniczym zostaje się tak naprawdę trzy razy:
- Za pierwszym, kiedy wybierze Cię drużyna.
- Za drugim, kiedy zostaniesz mianowany rozkazem;
- I za trzecim, kiedy przekazany zostanie Ci granatowy sznur.
Drużynowi 47ŁWDH im. Leonida Teligi.
W 1/3 Kacper stał się drużynowym 12 września, podczas zbiórki sprawozdawczo – wyborczej, na której członkowie drużyny wybrali go na tę funkcję. Już tydzień później o godzinie 16:45 47 Łódzka Wodna Drużyna Harcerska stawiła się na Apelu Hufca, w trakcie którego Kacper miał wypowiedzieć słowo: „Służba!”, słysząc rozkaz mianowania go drużynowym.
W tym samym dniu, być może wcale niedługą chwilę po wygłoszeniu tych słów, 47 zabrało swoje rzeczy i wpakowało się do Pana Busa, ruszając w stronę Zarzęcina. Droga okazała się niezwykle długa, jednakże, jak to już bywa w gronie wspaniałych osób, podróż upłynęła w miłej atmosferze. Prawie w ogóle nie doskwierała nam wysoka temperatura wewnątrz pojazdu, ograniczony dostęp świeżego powietrza, ani to, że bazę harcerską Zarzęcin zostawiliśmy w tyle długi czas przed tym, jak zorientowaliśmy się, że to nastąpiło. Tak więc, na miejscu znaleźliśmy się z opóźnieniem, które w żaden sposób nie popsuło naszych humorów. Po rozlokowaniu się w domkach, jak to harcerze, rozpaliliśmy ognisko i zaczęliśmy śpiewogranie. Nie za brakło również tego, co wędrownicy lubią najbardziej – jedzenia!
Mimo iż czas spędzany przy ogniu, z kiełbaską nabitą na patyk, z pewnością należy do przyjemnych, widmo pobudki o 8 rano zapędziło dużą część z nas do łóżek jeszcze przed nastaniem świtu. Pozostała część przysiadła do naszej drugiej ulubionej czynności – gier planszowych.
W sobotę 20 września, daleko po „prawie nocnej” pobudce i po śniadaniu, odbył się apel rozpoczynający wyjazd. Odczytany rozkaz mówił o planach żeglowania do późnego wieczora, czekających nas zajęciach na temat prawa harcerskiego, grze nocnej oraz ognisku, ukrytym pod tajemniczym określeniem „Wehikuł czasu”.
Przebieg zajęć w ciągu dnia nie różnił się wiele od wcześniej ustalonego planu, nie wliczając gry nocnej, która niestety się nie odbyła (i to któryś raz z kolei, a temu wszystkiemu z pewnością winien jest nikt inny jak druh Michał Wacławski i druhna Olga Skowrońska! :P)
Wiatr, a raczej jego brak nie sprzyjał żeglowaniu, ale nie przeszkadzał w dobrej zabawie podczas pływania. Czas spędzony na wodzie urozmaicała konieczność „wymieniania się” Kacprem, który w tym dniu otrzymał swoje specjalne zadania. Musiał dowiedzieć się czegoś, czego nie wiedział wcześniej o każdym z członków drużyny, oraz przemieszczać się z jachtu do jachtu, pozostając na każdym co najmniej 47 minut. Druga część okazała się trudniejsza do wykonania, niż mogło by się wydawać. Uniemożliwiło to też pełne wykonanie części pierwszej, co okazało się podczas wieczornej relacji Kacpra. Wiedza nowego drużynowego o nas samych była niezmierzona, nie zawiódł nas i o każdym był w stanie powiedzieć kilka miłych słów.
Trudne przygotowania Oriona do żeglugi.
Tak więc się złożyło, że z trzech omeg, orionka i dezety, na których pływaliśmy, ta ostatnia nie doczekała się jego wizyty.
Sami członkowie drużyny również nie próżnowali, ucząc się słów i melodii piosenki „Drużynowy”, która rozbrzmiała później nocą.
W czasie trwania tej części wyjazdu, która według nazwy stanowi główną część Łódek Wrześniowych (żeglowanie), do bazy harcerskiej Zarzęcin zaczęli zjeżdżać się goście zaproszeni na wieczorne ognisko. Jak można wnioskować z tajemniczej nazwy „Wehikuł Czasu”, nie byli to goście przypadkowi, a osoby, które działały w 47ŁWDH za dawnych lat, pełniąc funkcje drużynowych.
Po tym jak wszystkie jachty spłynęły już do portu, a członkowie załóg zjedli posiłek i zebrali siły, zaczęły się zajęcia o prawie harcerskim. Przybrały one ciekawą formę gry dyskusyjnej.
Następnie odbyło się wieczorne ognisko, na którym poznaliśmy dawnych drużynowych drużyny, sięgając wstecz aż do 1999 roku. Z ust Kacpra dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy o sobie nawzajem oraz, o nim samym, gdyż musiał udzielić odpowiedzi na nasze pytania odnośnie swojej osoby. Pierwsze miejsce w rankingu pytań zajęło to o papierze toaletowym. Całą akcję przeplatało oczywiście śpiewogranie, którego nie może zabraknąć przy ognisku wśród harcerzy.
„Czas na gratulacje.”
Następnie Nina zabrała Kacpra na przechadzkę, co było dla reszty znakiem, aby udać się w ustalone wcześniej miejsce, gdzie miało odbyć się przekazanie drużyny. Do plaży, na której miało miejsce przekazanie prowadziła droga, utworzona z migających płomieni świec. W pewnych odległościach od siebie, tuż przy oświetlonej ścieżce, stały postacie wyjątkowe dla Kacpra. Nad samym brzegiem płonęło ognisko. Ustawiliśmy się przy nim tworząc coś na kształt trójkąta, pozbawionego jednej krawędzi, co miało przywodzić na myśl dziób statku. Czekaliśmy z niecierpliwością aż zjawią się Nina i Kacper. Kiedy to się stało, usłyszeliśmy od byłej drużynowej „Ster i komendę zdałam” i odbyło się przekazanie sznura. Później wręczyliśmy Ninie przygotowany przez nas prezent oraz gratulowaliśmy Kacprowi.
Czas pozostały do pobudki, upłynął na śpiewaniu, graniu w planszówki, lub całkiem zwyczajnie – na spaniu.
Kolejny dzień spędziliśmy żeglując do godzin popołudniowych. Szczęśliwym trafem ulewa, na którą zbierało się od rana, przyszła dokładnie wtedy, gdy zawinęliśmy już do Wioski Żeglarskiej, roztaklowaliśmy jachty i ukryliśmy się w zadaszonym miejscu. Nieszczęśliwym trafem, nie sprawiło to wcale, że do bazy wróciliśmy susi, ponieważ w drodze powrotnej złapał nas obfity deszcz. Po przebyciu trasy Wioska Żeglarska – baza Zarzęcin, rozejściu się do domków, osuszeniu i spakowaniu rzeczy, nadszedł czas zbierania się do powrotu. Pozostało tylko posprzątać i zapakować się do busa, który jakby przeczuwając, że nie chcemy wracać, spóźnił się o godzinę.
Ulewny deszcz i bardzo susi członkowie wyjazdu.
Na parking Manufaktury, na którym zakończyła się nasza podróż dotarliśmy wieczorem. Tam też rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę, każdy pewnie czując coś innego, ale na pewno nikt nie żałował tego spędzonego razem czasu.
dh. Justyna Kuszewska